Jak zwykle, gdy śniegi zabieliły opola, zapłocia i przydroża, przyszła pora na wyjazd szkoleniowo-rozrywkowo-praktyczny do mentora Konrada i jego wesołej rodzinki. Zatem nie mieszkając (bo gdzie tu mieszkać, wszędzie śniegi, szron, szadź i szreń) zapakowaliśmy auto, doczepili przyczepkę i z wizgiem paska klinowego pognali hen, na południe, w stronę Kotliny Kłodzkiej, gdzie gryka jak śnieg biała dzięcioliną pała...
Ale to na wiosnę. Na razie zima. Zatem zajęliśmy się wyrobem węzy metodą inżyniera Wosia. A jak już sobie jej trochę zrobiliśmy (z naszego, superekologicznego, pozbawionego sztucznego wzbogacenia pochodnymi amitrazy, wosku), to postanowiliśmy ukręcić też parę świeczek.
Tak w celach szkoleniowych, bo jeszcze tego nie robiliśmy. A w pszczelarstwie we wszystkim kryją się jakieś tajemnicy warsztatu. Których nie poznamy, dopóki nie spróbujemy.
Atmosfera była generalnie sielankowa, co dosyć pasuje do sytuacji, w końcu "sielanka" oznacza życie spokojne, miłe i beztroskie, ale własnie na wsi (naszym przodkom w głowach się nie mieściło, że można żyć słodko i beztrosko w mieście), gdyż "sioło" to stara nazwa właśnie dla wsi. Tak właśnie spędzaliśmy czas, na niespiesznych dyskusjach, prasowaniu węzy, ukręcaniu świeczek i szukaniu wynalazków pasiecznych, które moglibyśmy zastosować w przyszłości.
W tym zimowym spleenie sekundowały nam domowe zwierzaki, które z racji nadejścia wreszcie śniegów i mrozów postanowiły na chwilę zerwać ze swoją niezależnością na dworze. Przytuliły się do ogrzanej podłogi i zalegały na materacu... Jak pies z kotem. Jak widać.
Postanowiliśmy, że w tym roku damy pszczołom więcej węzy, gdyż jednym z naszych planów hodowlanych jest wdrożenie ich do tak zwanej małej komórki (która różni się od tej kanonicznej o całe pół milimetra!). A do tego potrzeba dać im węzę (czyli taki woskowy odcisk plastra pszczelego, który sugeruje pszczołom, jak mają budować) w zadanym rozmiarze.
Ostatniego dnia, a właściwie wieczora, wybraliśmy się na daleką wyprawę - około dziesiątej części kilometra. Za to przez kopny śnieg i zawieję. A to po to, aby odwiedzić pszczoły.
I pobrać trochę dodatkowego wyposażenia. Zgodnie z relacją Konrada, rójka, którą osadził w kłodzie, w kilka tygodni zapełniła wolną przestrzeń pięknymi plastrami i solidnie się przygotowała do zimy.
Praca zainwestowana do jesieni zaprocentowała pszczołom tak, że pierwszego dnia lutego, gdy nieśmiało zastukaliśmy w ściankę, z wylotka dobiegło krótkie i konkretne "Czego tam?" (oczywiście w języku pszczół). Każdy pszczelarz dobrze wie, że to najlepszy znak dobrego zdrowia, kondycji i gotowości do rozpoczęcia nowego sezonu.
Wyprawa okazała się trudniejsza, niż się spodziewaliśmy. Przez większość drogi zapadaliśmy się po uda w śniegu. Następnym razem sporządzimy sobie rakiety.
Pomimo satysfakcji otrzymanej u wylotka, powrót okazał się nie mniej koszmarny od drogi na pasiekę.
I tak minął przyjemny czas i przyszła pora wracać do domu. Do wiosny już tylko rzut dennicą, pora się wziąć za prace stolarskie, których jak zwykle czeka nas huk.